środa, 23 grudnia 2009

Kultury kurw...

Poprzedni Zarząd TVP postanowił obciąć budżet na 2010 rok dla TVP Kultura.
Z planowanych 20 mln zł pozostało ok. 5 mln. To w rzeczywistości bardzo niewiele. Pracownicy TVP Kultura obawiają się, że pieniędzy starczy jedynie na emisję materiałów archiwalnych. Postanowiono już, że wstrzymane zostaną prace nad wszelkimi nowymi programami. Telewizja nie będzie miała również pieniędzy na kupno materiałów od innych producentów - czyli żadnych nowych filmów, żadnych relacji z wystaw czy festiwali. Nawet programy informacyjne staną się zbyt wielkim obciążeniem i prawdopodobnie zostaną skasowane.

I co mnie wkurza? Przecież powinienem się przyzwyczaić, że szeroko pojęta sztuka, czy kultura w tym kraju są równie szeroko niszczone. Szczerze mówiąc - z ręką na sercu - mogłem spodziewać się tego, że jedyny kanał o takiej tematyce w tym kraju zostanie tak niecnie zgnieciony! Nikomu przecież do głowy nie przyjdzie, żeby obciąć kasę choćby TVP1, bo telewizja musi realizować swoją MISJĘ i produkować kolejne odcinki banalnych i oderwanych od rzeczywistości telenowel! Trzeba przecież napchać sobie kabzę kapuchą z reklam - a przy oglądalności takiej jaką ma pan Sztrasburger reklamy muszą być droższe niż przed emisją relacji z Warszawskiej Jesieni... Kto właściwie o 2.oo w nocy ogląda filmy Wernera Herzoga? Pedał pewnie jakiś, albo kompletny świr!! Zapewne takim tokiem rozumowania kierował się zarząd "Przedsiębiorstwa TVP", skoro doszedł do wniosku (on doszedł - kurcze - ludzie z zarządu doszli), że kultury w Polsce jest wystarczająco i nie trzeba w nią inwestować.

Mam nadzieję, że nowi ludzie w TVP zmienią jednak zdanie. Aby im w tym pomóc powstała specjalna petycja, którą znajdziecie pod tym adresem:

www.petycje.pl/petycja/4731/ratujmy_program_tvp_kultura!.html

Zachęcam do podpisania jej. Boję się, że jeżeli nic nie zrobimy to już na zawsze pożegnamy się z tym cennym kanałem telewizyjnym.

poniedziałek, 21 grudnia 2009

Cenzurowanie po katolicku

Od kilku dni w TV wyświetlana jest nowa reklama Hoop Coli.

Kiedy pierwszy raz ją zobaczyłem, pomyślałem że to jakiś kiepski dowcip.
Kiedy jednak przerzucając kanały zauważyłem ją po raz któryś tam, postanowiłem sprawdzić w internecie o co właściwie chodzi...

A o co chodzi?
Reklama ta wyświatlana jest we wszystkich stacjach bez głosu, mimo że postacie na ekranie ewidentnie śpiewają. Pojawiają się na nim jedynie słowa tej piosenki i informacja, że reklama została ocenzurowana.

No dobra, słowa wyświetlane w postaci napisów jak przy karaoke sugerują, że jest to zmieniona kolęda... Ale przecież to bzdura - pomyślałem, niemożliwe, cenzura z tak błahego powodu??

Okazuje się, że właśnie tak. I spadłem z krzesła... Po raz kolejny jeden z drugim, za przeproszeniem - katolem - stwierdził, że obraża to jego uczucia??!! Rany, ludzie! Jest XXI wiek, Czy my naprawdę nie mamy większych problemów? Czy wszystko co w jakikolwiek sposób dotyka tematyki katolickiej (celowo nie napisałem chrześcijańskiej) musi być tematem tabu? To po prostu retoryka godna wieków średnich. Kiedy wszelkie dyskusje dotyczące Boga, religi czy nawet pojmowania świata były zakazane. Ręce opadają.

Poniżej - reklama w wersji ocenzurowanej - emitowana w TV
i reklama w wersji oryginalnej, to obejrzenia tylko w internecie.



Orginał:


Ewentualnie rozwiązanie łamigłówki jest inne - sama Hoop Cola stwierdziła, że ocenzuruje swoją reklamę i wykona wirala, który spowoduje wzmożone zainteresowanie produktem.
Jestem bardzo ciekaw jak było naprawdę. Jeżeli ktoś wie - proszę o info :)

środa, 16 grudnia 2009

Kasztan kiedy kwitnie, lub owoc otwiera...

Kilka dni temu moja koleżanka brała ślub.

Czekała na niego wiele lat...

Jako bardzo młoda dziewczyna związała się z facetem, który podobnie jak ja jest alkoholikiem. Traktował ją fatalnie, nigdy nie poddał się terapii, nigdy nie przestał pić.
Urodziła mu dwójkę dzieci i zdarzało się, że razem z tym dziećmi musiała spieprzać przed nim z domu... Zdecydowała się na odejście. Przez jakiś czas była samotna, później poznała jego... Zostali ze sobą. Mają kolejną wspaniałą córkę. Pobrali się w sobotę...

A dziś ja wyprowadzam się z domu. Za jakiś czas odbędzie się mój rozwód. Płacę, za życie które prowadziłem. Z całej tej historii jest morał taki - zawsze możesz poznać drugą część opowieści, ja dziś wiem co może czuć facet, który zostaje sam.

Jedno co przychodzi mi dziś do głowy to ta piosenka: Marek Grechuta - Gdziekolwiek

piątek, 11 grudnia 2009

Bardzo kreatywne reklamy

Zapraszam do odwiedzenia poniższego linku.
Na stronie zaprezentowano 60 bardzo kreatywnych reklam.

www.onextrapixel.com

niedziela, 6 grudnia 2009

Znacie Dead Can Dance? No to posłuchajcie...

Wiem, że ten blog zaczyna przypominać Blubry Starego Marycha a nie Ciętą ripostę wujka Czesia, ale cóż - w końcu należy do mnie, więc sorry :)

Przed chwilą napisałem komentarz na blogu mojej koleżanki. Opisałem w nim fragment filmu Baraka - z 1992, autorstwa Rona Ficke. To fenomenalne... zjawisko. Jasne, został utrwalony na taśmie filmowej, ale czy to naprawdę film?

Kurcze, oglądałem go wiele, wiele, wiele razy!! Czasami w całości, czasami tylko fragmenty. Jest niezwykły. Jak go opisać, jeżeli ktoś z Was go nigdy nie widział. Wyobraźcie sobie, że pewnego dnia budzicie się i chcecie odbyć najwspanialszą w życiu podróż!! I to właśnie jest ten dzień - wszystko jest idealne, światło, powietrze, wasz nastrój... Po prostu chcecie wstać z łóżka, założyć sandały - na zewnątrz jest przecież ciepło i wspaniale... I w ciągu jednego dnia, przemierzyć CAŁY ŚWIAT!!!

Autor, Ron Ficke, tak zrobił!! Nie, oczywiście nie udało mu się w ciągu jednego dnia. Film swój kręcił w ciągu kilku lat w wielu miejscach naszej planety. Wszędzie w podróż zabierał swoją (UWAGA - WIELKĄ!!!) 70 mm kamerę!!! Ktoś kto nigdy nie widział tego sprzętu - jest to naprawdę kawał blachy! To poważna kamera, którą autor co chwila przyczepiał, a to do łodzi, a to do balonu czy samolotu.

A jaki jest efekt?

Czy ktoś z Was jeszcze wierzy w bajki? Czy pozwalacie sobie na zamykanie oczu patrząc w słońce? Czy jeżeli jesteście w restauracji, zadajecie sobie pytanie co właśnie dzieje się w kuchni? Albo kiedy jedziecie autobusem myślicie o troskach kierowcy?
Jeżeli kiedykolwiek odpowiedzieliście - tak, na któreś z tych pytań, lub zadajecie własne - zapraszam do przygody!!!

Nie potrafię uwierzyć w to, że ten film jest zupełnie właściwie nieznazny. Leży na półkach w wypożyczalniach, potrącany przez ludzi, którzy zabierają z niej 2012 :(

Wiem, powinienem pokazać trailer. Ale co mi tam. Pokażę środek - najpiękniejszy.

To autentyczny fragment filmu - muzyka nagrana przez Dead Can Dance - Host of Seraphin...



A swoją drogą - czy widzieliście kiedyś odważniejszego chłopca, niż ten w - 3:27? Zobaczcie, co zrobił kiedy zobaczył kamerę :) Albo szczęśliwszą rodzinę niż ta w - 4:18?

I czy ktoś powie mi, że Ci z 2:30 w tym konkretnym momencie nie są piękni, wspaniali i ...
No cóż...

szczęśliwi?

BEST JET FIGHTER VIDEO

Dziś coś lekkiego...

Bardzo zgrabnie zrobiony film, promujący :)


zwróćcie proszę uwagę na 2:30 :) Widać, że piloci mają z tego dużą frajdę ;)

czwartek, 3 grudnia 2009

Leon...

Od trzech tygodni zabieram się za napisanie postu o A/H1N1. Śledzę ten temat i co chwila zmieniam zdanie.

Oto, dlaczego – w historii ludzkości na grypę zmarło NAJWIĘCEJ ludzi! Statystyki pod tym względem są bezwzględne – każdego roku choruje od 500 mln! nawet do 1,5 mld!!!!!!
Na grypę KAŻDEGO roku umiera od 500 tys. nawet do 1.5 mln!!!!!!!
Nie na A/H1N1, na zwykłą – taką która dopada każdego z nas...! Ale zaraz! Tak się składa, że to wcale nie jest za każdym razem od miliona lat ta sama grypa – ten cholerny wirus ma największe chyba znane nam możliwości mutowania. Tym samym, za każdym razem dopada nas jakiś inny szczep + wszystkie poprzednie. Nie mamy szans???

Mamy – zawsze mieliśmy. Nie jestem lekarzem, ale jakoś wszyscy nie umarliśmy, tak? Jednak co jakiś czas, zdarza się coś niezwykłego – jakby przesilenie... Podobno tzw. hiszpanka była właśnie (PRAWDZIWĄ) pandemią grypy – wybuchła w latach 1918-1919. (BTW: Bardzo dziękuję Maciek za ten trop :) I w ciągu tego roku pochłonęła – uwaga – od 50 do 100 mln ludzi!! dlaczego taka rozbieżność? Dla tych, którzy są słabi z historii. Właśnie skończyła się I Wojna Światowa. Tak naprawdę, nikt do końca nie policzył jeszcze zabitych, a pojawiło się to paskudztwo. Były spekulacje – że niby wirus ten powstał w niemieckich (lub francuskich) laboratoriach i rozprzestrzeniał się na cały świat, ponieważ okazał się bardziej śmiercionośny i nieporównywalnie bardziej ekspansywny niż projektowali to jego "ojcowie".
Nie będę wypowiadał się na temat teorii spiskowych. Nie moja działka. Moje zainteresowanie jednak spowodowała informacja, którą znalazłem tylko i wyłącznie w Wikipedii.
Otóż –
cytuję:

"(..)Pandemia grypy w latach 1918-1919 (hiszpanka) – pandemia, która miała miejsce w latach 1918-1919, znana pod potoczną nazwą "hiszpanka" była pandemią wywołaną przez wyjątkowo groźną odmianę podtypu H1N1 wirusa A grypy.(...)"
Oto link do pełnego artykułu w Wikipedii

Nie jestem debilem, ale przyznam się, że dość ciężko przyszło mi połączenie tych dwóch faktów. Wydawało mi się, że to przypadek – jak to? czyli znamy ten wirus od prawie stu lat i co? Dlaczego nie było masowych szczepień?

Kilka dni temu pojawiły się w sieci informacje o tym, dlaczego firmą farmaceutycznym tak szybko udało się "skonstruować" szczepionkę na tego wirusa. Tym razem udało się to zrobić dosłownie w kilka dni po ogłoszeniu informacji o nowym wirusie grypy. Nie mam najmniejszego zamiaru wdawać się w dywagacje - czy aby przypadkiem ktoś... Ale jeżeli:
- Naukowcy od wielu lat wiedzą o tym wirusie, znają go, zbadali na lewo i prawo. I kiedy tylko się pojawił (naprawdę nie chcę wierzyć w to, że pojawił się celowo!!), Oni "objawili" nam na niego lekarstwo?

Dlatego w dzisiejszym poście napiszę o czymś zupełnie innym :)

Ostatnio pisałem o beznadziejnie głupim filmie 2012, który jak się okazało obdarzył frekwencją nie tylko kina ale i mojego skromnego bloga, za co serdecznie dziękuję :)

Chciałbym dziś kilka słów napisać o - Leonie zawodowcu.
Wg, mnie najlepszym filmie o miłości - Ever.

Co pociągającego jest w powolnym, chudym facecie, w starym płaszczu, w niemodnych skórzanych butach i z fantastycznym, skórzanym kuferkiem? Ja tam nie wiem...

A co pociągającego jest w młodziutkiej Natalie Portman?? Wszystko!!

Mam 31 lat, po raz kolejny stanąłem przed wyborem swojej życiowej drogi. W sobotni, a może niedzielny wieczór włączyłem po raz kolejny ten stary już, oklepany film i... wszystko zrozumiałem.

Każdy, mówię to z pełną świadomością tego co mówię. Każdy mężczyzna, chyba że jest... nie, zresztą nie. Każdy!! mężczyzna pragnie miłości. Żołnierz z "Dnia apokalipsy" (na marginesie uznany został za film stulecia), który wali do wietnamczyków, chce wrócić do domu i zapomnieć ten koszmar. Forest Gump, biegnie przez całą Amerykę, żeby bzyknąć Jane, Nawet Hancock jak się okazuje ma swoją ukochaną... Każdy ma! Nie wierzę, że jest ktoś, kto choć raz nie kochał.
Dlatego postać Leona Zawodowca jest dla mnie tak prawdziwa. Zimny, pusty na pierwszy rzut oka drań, w swoim komiksowym świecie panuje nad wszystkim. Nawet nie śpi - jak twierdzi, po prostu siedzi w fotelu z jednym okiem otwartym.
Kiedy w jego życiu pojawia się Matylda, nie wie maleństwo jeszcze jak podwójną rolę przyjdzie jej zagrać. Jest doskonale w takim wieku, kiedy dziecko staje się kobietą. I ona zaczyna sobie, nieświadomie, zdawać sobie z tego sprawę. Leon zaś - adoptując jedną, dostaje dwupak.

- Mała Natalie - Dziecie, którym Leon opiekuje się, kiedy ono potrzebuje pomocy, bezbronnie jak dziecko walczy o życie. Leon może zaopiekować się nią, poczuć jak jej ojciec. Zacząć uczyć życia, obarczać obowiązkami, które mają ją rozwijać, zabrania – np. "palić fajka przed sklepem"... Leon dostał na wychowanie córkę, mimo, że nie miał kobiety... Ale okazuje się, że...

- Mała Natalie - jest Natalie na tyle dużą, że zdaje sobie sprawę z tego, że facet opierdalający ją przed sklepem nie musi być jej ojcem, może być jej... facetem. Dlatego, jeszcze jako głupia smarkula zdradza portierowi kłamliwą prawdę o tym, że Leon nie jest jej prawdziwym ojcem. Zagalopowała się jednak w porywach swojego serca i powiedziała, że jsą kochankami... Ale z drugiej strony jest na tyle dojrzała, że bawi się Leonem, mówi mu o swojej miłości, marzy nawet o kontakcie fizycznym.
A sam Leon – no cóż, twardziel, który bez mrugnięcia okiem zabijał setki kilogramów złych ludzi, po dwóch jej słowach – kocham Cię – mięknie na korytarzu jak naleśnik. I wiecie co? To jest prawdziwe! Bo jak pisałem wcześniej, nie ma faceta, który nie padł by przed czymś takim na kolana.

Ten film kończy się tak jak powinien. Leon umarł. Musiał umrzeć, zapłacił, był mordezabójcą, ale myślę, że Leona w sercu będzie nosić do końca życia.

Nie wiem co napisać na koniec. Chciałbym w kilku słowach powiedzieć, że – kochajmy się jak Leon i Matylda. Ale serio, to nie do końca teraz w to wierzę, a po drugie – naprawdę mam nadzieję, że ten numer z wirusem H1N1, który 90 lat temu zabił od 50 do 100 mln ludzi, to jednak moja fantasmagoria.

czwartek, 12 listopada 2009

2012

Ten film jest jak sen!
W ciągu mojego życia miałem kilka snów, których nie potrafię zapomnieć.
Strasznych, przerażających, czasami po prostu głupich...
Nie wiem jak wasze, ale moje sny są urywane, przeplatają się w nich różne wątki. W jednych gdzieś biegnę, by za chwilę znaleźć się w zupełnie innej sytuacji. Wokół mnie rozpada się cały świat, a ja spokojnie czekam na rozwój wypadków - w głębi duszy wiem, że to tylko sen.

Ten film właściwie mógłby przyśnić mi się w całości...

Jest głupi! Chociaż, nie! Właściwie nie jest głupi. Ludzie odpowiedzialni za tę produkcję wznieśli słowo "głupi" na niedostępne dotychczas wyżyny. Sprawili, że powstała zupełnie nowa jakość głupoty - głupoty, którą mogą zaakceptować już tylko...? Amerykanie? Powstał film będący wyrazem Nadgłupoty. Albo jak napisałby Orwell w "roku 1984" - głupoty plus!!

No ale właściwie dlaczego? Przecież to film przygodowy, mówiący o mającej niedługo nastąpić katastrofie (przepowiedzianej zresztą drzewiej przez Majów). Na takie filmy trzeba patrzyć z przymrużeniem oka. Dlaczego więc opisane niedawno "Bękarty wojny" uznałem za film dobry, a "2012" nie? Film Tarantino jest od początku do końca jednym wielkim puszczeniem oczka do widowni. Tam nikt nie udaje, że to co widzimy to prawda - wszyscy doskonale znamy tę historię...
W "2012" jest jednak zupełnie odwrotnie. Mówimy o wydarzeniach, które JESZCZE nie miały miejsca ale scenarzyści postawili sobie za cel, aby przekonać nas, że tak właśnie będzie. Przypomina mi to programy emitowane jakiś czas temu, chyba w Discovery. Naukowcy spekulowali w nich jak będzie wyglądało życie na ziemi za powiedzmy 1 mld lat. No właśnie spekulowali, bo tak serio to nie mają o tym pojęcia - gdyby mieli, to potrafili by przewidywać zmiany klimatyczne, lub choćby podawać trafną prognozę pogody. Tylko po co do tego dorabiać jakiś pseudo naukowy bełkot...?

"2012" jest filmem linearnym. Wydarzenia dzieją się w nim jak w egipskim papirusie. Zaczyna się odliczanie zegara i machina zdarzeń zaczyna wirować coraz szybciej - i to dosłownie. Film nabiera takiego tempa, że stereoskopowe animacje, które w Japoni doprowadzają dzieci do padaczki przy nim to pikuś. Postacie pojawiają się na kilka chwil tylko po to, by za chwilę zginąć - wraz z milionami innych. Amerykański prezydent zostaje zabity przez amerykański lotniskowiec!! Indyjscy uciekinierzy dzwonią ze swych komórek ze szczytu Himalajów - zresztą chwilę po tym, jak dowiadujemy się, że na planecie nie działa już łączność radiowa... (W sumie nie wiem dlaczego...). Dwaj rosjanie w chwili rozpaczy i wyjątkowego napięcia rozmawiają ze sobą po angielsku (przepraszam - po amerykańsku) - oczywiście po to, aby zachować to co mówią w tajemnicy... Tyle że stoją w tłumie ludzi, którzy z uwagą im się przysłuchują...

Ten film to z pewnością produkcja zorganizowana z niezwykłym rozmachem. Rozumiem, że przy takim stopniu skomplikowania łatwo o wpadki - np. znikające elementy... Ale to są wpadki, które faktycznie można wybaczyć. Jak mawiają w mojej branży - ten się nie myli, kto nic nie robi... Problem polega jednak na tym, że ten film jest zły, ponieważ jest źle skonstruowany. Historia chwieje się w posadach. Jest kompletnie oderwana od rzeczywistości.
Na końcu pojawia się widok "nowej ziemi". Planety o jednym wielkim subkontynencie, do którego płyną ocalałe Arki. Powracają do ocalałej Afryki - kolebki ludzkości. Kolejny tani, niepotrzebny wg mnie patos. Ale amerykanie go kochają. Dlatego w filmie umierający ludzie mówią o miłości, salutują prezydentowi USA stojąc w obliczu niechybnej śmierci, ratują dzieła sztuki. (swoją drogą w jaki sposób dokonano wyboru, które dzieła zasługują na ratunek? Czy ratowano tylko te poprawne politycznie, a może te, które były bardziej popularne?) Zachwycają się amerykańską literaturą, amerykańskiego na wskroś autora - głównego zresztą bohatera. Rozwiedzionego pisarza, który w wyniku heroicznych czynów odzyskuje rodzinę... Kolejny patos...

Ten film to chała! Jest pusty jak bajki Disneya. Sam nie wiem o co w nim chodzi? O pocieszenie? O wizję zniszczenia świata i nadziei budowania kolejnego - lepszego, opartego na miłości, współczuciu? Warto wspomnieć, że większość uratowanych ludzi, to miliarderzy. Miejsce na statku-arki kosztowało 1 mld. euro od osoby!! Piękna wizja przyszłego świata. Niezwykle bogaci ludzie słyną wszak z zachowywania nakazów moralnych. Wprost idealny materiał na dobry początek...
Statki te (ukryte w górach) budowali Chińczycy. Rozumiem, że w związku z tym, to właśnie Chińczycy dostali kasę, materiały, projekty, technologie do wykonania tych jednostek. Pytanie tylko, dlaczego w obliczu globalnej katastrofy, nie wprowadzili na nie swoich ludzi, wypinając się jednocześnie na tych, którzy całą zabawę finansowali. Jak znam historię i sposób prowadzenia polityki chińskiej - tak by się właśnie stało.

Szczerze - nie polecam!

I jeszcze mały update: Wrzuciłem ten link na Wykop i jeden z komentujących go chłopaków zauważył, że wystarczy zobaczyć trailer filmu. Są w nim najlepsze momenty a nie trzeba siedzieć w kinie i oglądać całego tego gęstego sosu... Dzięki Pieczarka za ten pomysł :)

piątek, 6 listopada 2009

Jak spieprzyć dzieciństwo...

Być rodzicem - to brzmi dumnie!

Wydaje się, że nie ma nic bardziej naturalnego i pięknego jak posiadanie potomstwa.
Zachęca się młodych ludzi aby spełnili swoje życiowe role i po osiągnięciu dojrzałości zakładali rodziny i rodzili ich jak najwięcej. Jednocześnie - nieposiadanie dzieci jest społecznie piętnowane. Małżeństwo bezdzietne z kilkuletnim stażem z każdej strony napotyka na szykany i dociekliwe pytania dotyczące tego kiedy wreszcie się zdecydują.
Odnoszę wrażenie, że ludzie, którzy dzieci już posiadają czują się lepsi, wyróżnieni. Trochę jak ludzie bardzo religijni, którzy czują się pełniejsi.
Kiedyś sam zostałem nazwany egoistą (muszę, ze wstydem przyznać, że w taki właśnie sposób nazwałem kiedyś swoją rodzoną żonę, kiedy ta powiedziała mi, że dzieci nie chce... Było to jednak kilka lat temu, sam miałem na to inny pogląd niż obecnie. Niemniej jednak - bardzo ją za to przepraszam).

Nie jestem egoistą! Myślę, że wiele osób, które nie decydują się na posiadanie dzieci nimi nie jest.
Żyjemy w społeczeństwie, które przechodzi obecnie ogromne przeobrażenia. Zmieniają się role przypisane od wieków płcią. Mężczyzna nie jest już jedynym żywicielem rodziny. Kobiety coraz częściej aktywizują się, stawiają na własny rozwój, wybierają własną drogę. Macierzyństwo, nieważne - piękne, czy nie - nie jest jedyną alternatywą. Każda kobieta ma prawo do samodzielnego wyboru - jeżeli tego pragnie może oddać się niemal całkowicie pod opiekę mężczyźnie, który będzie pracował a ona faktycznie zajmie się wychowywaniem dzieci. Sęk w tym, że taka rola niekoniecznie musi pasować facetowi. Również mężczyzna ma prawo do własnych pragnień - niekoniecznie marzeniem jego życia jest praca po 8 godzin dziennie i wieczory przed telewizorem z gromadką dzieci bawiących się na dywanie.

Żyjemy w głębokiej komunie.
Oczywiście, nie dosłownie. Wiele się zmieniło od czasu kiedy rządy w Polsce sprawowała jedynie słuszna partia. Jednak przyglądając się ludziom często mam wrażenie, że bardzo niewiele zmienia się w głowach. Młodzi ludzie powielają schematy zaczerpnięte od swoich rodziców - tamci zaczerpnęli je od swoich... itd, itd. Dziewczyna konczy liceum lub technikum, czasem zawodówkę. Poznaje chłopaka, zaczynają ze sobą chodzić, spać... Nic niezwykłego, ta część historii jest nawet piękna. Kto z nas nie wspomina z wypiekami na twarzy swoich pierwszych miłości. A co kiedy pojawia się dziecko? Dramat, koniec świata. Dużo krzyku, wiele płaczu. W końcu pada decyzja o ślubie, rodzice dziewczyny zapewniają, że zajmą się dzieckiem. Teściowa oferuje pokój w swoim mieszkaniu i z czasem sytuacja faktycznie zaczyna się jakoś stabilizować - zazwyczaj. Często jednak jest tak, że już po ślubie rodzice zaczynają się sobie nawzajem dokładnie przygldać i zachodzą w głowę, kim do diabła jest ta druga osoba? Kim jest ten człowiek, przecież nic o nim nie wiem. Pojawia się poczucie beznadzei, osamotnienie. Najczęściej dziewczyna zostaje sama z dzieckiem. Ucieka w macierzyństwo, za wszelką cenę stara się wynagrodzić dziecku chłód, który jest między nią a jej mężem... Matka właściwie sama wychowuje dziecko. Samotny zaś facet, w poczuciu osamotnienia, zmarnowania szansy, przegrania swojej życiowej roli - pije. Dochodzi do awantu, przemocy, przez lata... Tak wiem, to wymyślony przykład. Życie tak nie wygląda!

Wygląda, niestety.

A kiedy dziecko nie pojawia się od razu? Kiedy ludzie są ze sobą kilka lat i mimo tego, że żadne z nich nie jest chore - nie mają dzieci? Dlaczego?
Często również z samotności. Z poczucia beznadziejności. Ze strachu i z... miłości.

Zdarza się i tak, że spotyka się dwoje ludzi, którzy kochają się, szanują, idą ze sobą przez wiele lat. Rozumieją się coraz lepiej, wspólnie poznają świat i siebie. Przyglądają się swojemu życiu i w pewnym momencie dociera do nich ten straszny fakt - Ja właściwie nie wiem co to znaczy być rodzicem. Co zrobić kiedy zrozumie się, że jedyny wzorzec jaki się zna - czyli własne dzieciństwo był tak straszny, że za wszelką cenę nie chce się go powielić? A kiedy zrozumie się, że ten wzorzec powielony był przez kilka poprzednich pokoleń? Jak przekleństwo ciążące na rodzinie jest z nią przez dziesięciolecia... Co zrobić w sytuacji kiedy trzeba znienawidzieć swoich rodziców aby spróbować przestać się ich bać, a trzeba to zrobić, żeby po wszystkich latach swojego życia poczuć się wreszcie wolnym?

Jak w takiej sytuacji wychować dziecko? Kiedy jedynym znanym narzędziem dydaktycznym jest wywieranie presji - najczęściej przez lanie! Jednocześnie w głowie jak z ogromnego głośnika krzyczy głos - nie, nie wolno tego robić - nigdy!! Pobicie dziecka jest największą, niewybaczalną, NIEODWRACALNĄ porażką! Co w zamian?
Co zrobić w sytuacji, kiedy ktoś kocha tak bardzo to nienarodzonego dziecko, że aż boi się je mieć, bo boi się, że skrzywdzi je tak samo jak samo zostało skrzywdzone?

Pozostawiam to pytanie otwarte. Nie wiem jak na nie odpowiedzieć, nie potrafię.
Wiem tylko, że życie nie jest ani czarne ani białe. Zawsze jest więcej pytań niż odpowiedzi.
Mam nadzieję, że niniejszy post skłoni kogokolwiek do chwili refleksji i następnym razem choć spróbuje się zastanowić jak to z tym wychowywaniem jest...

środa, 21 października 2009

Nie pakuj się do trumny...

Kilka dni temu po raz pierwszy zauważyłem na przystanku taki oto plakat.

Kampanie społeczne to zawsze duże wyzwanie dla projektantów. Tutaj przekaz po prostu musi walić po nosie i to najlepiej z glana. Każde złagodzenie tego przekazu sprawi, że albo stanie się niewidoczny, albo przestanie być wiarygodny. Tak to już jest, że tylko drastyczne informacje przyjmujemy jako prawdziwe - zgodnie z zasadą, że małe kłamstewka są gorsze niż duże kłamstwa ;)

Big Idea kampani „Nie pakuj się do trumny, zrób cytologię” pochodzi z młodych i kreatywnych głów młodzieży z I Liceum Ogólnokształcącego im. Stanisława Staszica w Lublinie. Opera się na w sumie bardzo prostej grze słownej i nieskomplikowanych skojarzeniach. W sumie bardzo dobrze. Pomysł zwyciężył w II Ogólnopolskim Programie dla młodzieży - "Mam Haka na Raka". Kampania skierowana jest do kobiet 25-59 lat.

„Kampania jest dziełem młodzieży i to jest jej mocną stroną. Młodzi ludzie grają nieoczywistymi skojarzeniami i nie boją się kontrowersji – stworzyli kampanię, obok której nie można przejść obojętnie. Wierzymy, że ten odważny apel licealistów przekona kobiety do wykonywania regularnych badań cytologicznych” – mówi Jerzy Toczyski, Prezes Zarządu, Dyrektor Generalny GlaxoSmithKline Pharamceuticals, partnera strategicznego programu.

No dobra, zastanówmy się nad tym przez chwilę. Jestem młodą, atrakcyjną kobietą. Mam powiedzmy 30 lat, jadę ze swojej wspaniałej pracy równie (w może i lepszym) samochodem. Staję na światłach, spoglądam w prawo - uśmiecham się do przystojniaka w Alfa Romeo. Spoglądam w lewo - na przystanku widzę plakat - Nie pakuj się do trumny, zrób cytologię... - O kurka! - Myślę sobie i następnego dnia idę na cytologię.
Eeee... Nie sądzę...

No dobrze, inaczej - Jestem młodym mężczyzną, mam 30 kilka lat, jadę swoim kupionym niedawno samochodem. Wracam z kolejnej wizyty u lekarza. Od pół roku walczę z rakiem prostaty. Staję na światłach, spoglądam w prawo - smutno patrzę w roześmiane oczy dziewczyny w Alfie Romeo. Chciałbym jej odpowiedzieć, ale to co mam w duszy nie pozwala mi na odrobinę nawet entuzjazmu. Chce mi się płakać. Za kilka dni dostanę kolejną chemię... Zniosę to, byle tylko żyć, byle mieć nadzieję... Spoglądam w lewo i widzę plakat "Nie pakuj się do trumny, zrób cytologię". - Kur...aaaaaaaaaaaaaa - nie zrobiłem tej cholernej cytologi! Nie zrobiłem jej, bo jestem cholera facetem!!! Nie chcę do trumny!!!!

Nie mam najmniejszych pretensji do licealistów - sam byłem kiedyś w liceum i też chciałem walić butami po nosie. Myślałem, że zmienię świat opowadając ludziom prawdy objawione. Licealiści nie muszą wiedzieć, że wokół nas są ludzie, którzy zmagają się z tą chorobą. Zrobili swoje, wzięli udział w konkursie i wygrali. Problem jednak w tym, że ktoś podjął decyzję o wieszaniu tych plakatów w mieście i puszczaniu spotów w TV. Kiedy bliska mi osoba zachorowała na tę chorobę, lekarz po operacji powiedział - my zrobiliśmy swoje, reszta należy do pani. Chodziło o samopoczucie. Podobno to ono jest najważniejsze w procesie zdrowienia. Szczerze mówiąc, jako projektant, nie chciałbym brać udziału w pracach nad kampanią "Nie pakuj się do trumny...". Może jestem przeczulony, a może po prostu patrząc na świat staram się dostrzegać w nim innych ludzi.

Jacek Utko pyta, czy design może uratować gazety?

Zapraszam do wysłuchania wypowiedzi Jacka Utko - projektanta gazet...

poniedziałek, 19 października 2009

Nowa płyta Agnieszki Chylińskiej

Czyli o wolność bycia artystą...

No bo czym jest konsekwencja artysty? Czy aby zadowolić fanów MUSI on przez całe swoje artystyczne życie tłuc to samo? W tym samym rytmie, z tymi samymi aranżami i - jak w przypadku Agnieszki Chylińskiej, bo o niej w gruncie rzeczy jest ten post - z taką samą jak 15 lat temu depresyjną ponurością kontestować świat?

Tylko krowa nie zmienia zdania, powiedział kiedyś mój kolega. Życie jest życie, nie znosi próżni. My przeżywamy wciąż te same zdarzenia? Jasne, że nie. Zmieniamy się pod wpływem otaczającego świata, innych ludzi, trendów w modzie, pory roku, oprocentowania kredytów, trzepotu skrzydeł motyla... Czy każdy z nas w podniesioną głową i z całkowitą szczerością może powiedzieć, że jest tym samym człowiekiem co np. rok temu - ja nie jestem. Jestem kimś zupełnie innym. Pomijając nawet fakt, że rok temu chlałem destrukcyjnie wódę i moim jedynym pragnieniem było nie obudzić się następnego dnia. Zmieniłem się! Cieszę się, z tego że żyję. Cieszy mnie krakanie wrony za oknem, nawet ponura mgła mnie cieszy – ponieważ siedzę sobie przy biurku w mojej kochanej pracy, piję smaczną kawę i mogę pisać tego posta. Życie jest piękne! Czy w związku z tym co czuję mam pisać, że wszystko jest do bani? Pewnie, że nie. Dlatego nie dziwię się Agnieszce Chylińskiej, że i ona zmieniła zdanie. Nagrała płytę, która jest ZUPEŁNIE inna niż WSZYSTKO co robiła wcześniej.

I SUPER! Znaczy, nie do końca. Umówmy się - płyta jest dla mnie kompletną porażką. (nie słuchałem jeszcze całej, ale tych kilka utworów, które słyszałem wczoraj zdecydowanie mi nie odpowiadają). Singiel, który ją promuje jest banalny - skoczny i w gruncie rzeczy opiera się na kociej frazie - miauuu, miauuu... Dziwne! Nie kupię tej płyty, nie wezmę jej nawet gdyby mi dopłacano. Musiał bym długo pisać aby wyrazić co mógłbym zrobić aby jej nie słuchać. Jednak - zupełnie nie rozumię tego co dzieje się w mediach. W ciągu kilku ostatnich dni w wielu portalach - również muzycznych, w kilku stacjach radiowych nastąpił bojkot Agnieszki Chylińskiej, ponieważ zdradziła ideały...
Chylińska, jako twórca miała absolutne prawo do tego, aby nagrać dokładnie taką płytę jaką chciała. Nagrała płytę inną niż wcześniejsze. Skierowaną do innej grupy słuchacz - rozumię, że jej wierni fani mogą się czuć rozczarowani. Czy to jednak znaczy, że w imię dobrych relacji z fanami twórca musi być jak ten aksjomat? Czy Chylińska, która ćpała, chlała wódę, rzucała chu...mi na koncertach była lepsza od tej, która jest teraz? Nie, jest po prostu inna.

Nie widzę powodu, aby podniecać się jej metamorfozą. Jestem pewny, że są ludzie, których ona ucieszy, ewidentnie z płyty emanuje dużo pozytywnej energii. Ja jednak nie znalazłem na niej nic dla siebie. Dotarło do mnie, że towaru, którego potrzebuję muszę szukać u innego dostawcy...

niedziela, 18 października 2009


Pamiętam dobrze, jak moja żona kilka lat temu po raz pierwszy puściła mi - Take my head zespołu Archive. Pomyślałem wtedy, że to kawałek naprawdę dobrej muzyki!!

Dla mnie to jedynie przelotny romans - wracam do tego zespołu od czasu do czasu, ale moja żona zaraziła się Archive na amen. Dlatego kiedy dowiedziałem się, że chłopaki będą występować w Warszawie i do tego ja mam zaprojektować dla nich bilety i kilka innych materiałów promocyjnych, bardzo się ucieszyłem. Dostałem dwa bilety i w ubiegły piątek wybraliśmy się z żoną i z koleżanką z pracy (Pozdrowienia dla Wiesi :) ) do warszawskiej Stodoły. Z Poznania do stolicy dojechaliśmy bez większych problemów - choć uważam, że w okolicach Strykowa - gdzie kończy się autostrada A2, zaczyna się Azja ;)

Byliśmy chwilę wcześniej i bez większych przygód weszliśmy do środka (bez większych przygód - bo przed wejściem zgubiłem bilet :) Na szczęście wcześniej oddarł mi się od niego kupon kontrolny, który nadal trzymałem w dłoni, więc nikt nie podniósł biletu z chodnika...). Później jeszcze miałem z tym biletem problem, bo pani przy wejściu nie chciała mi uwierzyć, że kupon oddarł mi się przed chwilą i że bilet bynajmniej nie jest skasowany... No ale ok. Udało się. Weszliśmy.

Nie wiem ilu było ludzi (zapytam o to jutro kogoś z agencji GoAhead - organizatora koncertu, powinni się orientować), jednak klub Stodoła dosłownie pękał w szwach. W środku był niesamowityścisk, ludzie - jeden przy drugim jak sardynki w puszce. Było dość ciepło, jednak nie było duszno, widać że klub ma dobrą wentylację.

Weszliśmy w trakcie ostatniego utworu granego przez supportującą kapelę – BirdPen. Grali bardzo głośno i energetycznie.

No dobra, pod dłuższej chwili chłopaki z Archive wyszli na scenę...

...godzinę później, kiedy jeden po drugim schodzili ze sceny publiczność dosłownie szalała. Na widowni nie było chyba ani jednej osoby, która była by w stanie uwierzyć, że to już koniec! Wszyscy, WSZYSCY krzyczeli, skandowali, tupali, gwizdali! Przez - sam nie wiem - 8-10 minut to szaleństwo nie ustało ani na chwilę. Później chłopaki wyszli na scenę ponownie i zagrali bisy... przez kolejną godzinę :)

Koncert był rewelacyjny, niesłychany, ponadwymiarowy. Muzyka idealnie brzmiąca w przestrzeni klubowej. Fantastyczne animacje - doskonale zsynchronizowane z muzyką. Właściwie o tych animacjach muszę napisać kilka słów. Ewidentnie robione przez jakieś studio - były naprawdę dopracowane, zdecydowanie widać w nich było ręce więcej niż jednego człowieka. Pozwoliły mi spojrzeć na muzykę Archive z innej nieco perspektywy.
Przed koncertem czytałem kilka recenzji ostatniej płyty - były różne, od średnich po chłodne. Pamiętałem Archive z płyty Londinium, z Take My Head czy Lights... Słuchałem też kilka kawałków z ostatniej płyty - były wyraźnie inne. Jednak kiedy wchodziłem do Stodoły nie miałem oczekiwań, nie chciałem mieć. Zastanawiałem się z czym się spotkam.

Powiedzieć, że się nie rozczarowałem to mało. Ja naprawdę jestem zachwycony. Nie ma dla mnie znaczenia, że bolały mnie plecy i były chwile kiedy po prostu chciałem wyjść. Nie liczy się nawet to, że chłopcy zagrali bardzo mało starych kawałków (chyba tylko 3). Zaproponowali przedstawienie, które mnie wciągnęło. Zagrali swoją (umówmy się - nie najłatwiejszą muzykę) z ogromną pasją i energią, którą skutecznie zarazili publiczność.

No ale dlaczego ja właściwie piszę o jakimś tam koncercie? Bo już w jego takcie zacząłem żałować, że muzyka za chwilę ucichnie, zabiorę kurtkę z szatni i wrócę do szarości dni. Naszego lokalnego muzycznego syfu, w którym dzieje się tak mało wartościowych rzeczy, że aż serce ściska. Nie wyobrażam sobie, żeby jakikolwiek polski artysta był w stanie zagrać taki koncert, z takim zaangażowanie, poszanowaniem publiczności, charyzmą no i oczywiście na takim poziomie jak zrobiło to Archive. Jest mi serio wstyd, że w kraju liczącym 38 mln ludzi nadal na topie jest blichtr na poziomie Dody a głównym tematem mediów jest romans panów Jacykowa i Witkowskiego oraz to czy prezesa wywalili i co się właściwie z nim stanie. Pytanie tylko czy jako naród jesteśmy mało zdolni, czy może ci zdolni i wartościowi po prostu toną w papce bylejakości i komerchy...

A tutaj mała próbka tego co usłyszeliśmy na koncercie

wtorek, 13 października 2009

Jak zakończyłem II wojnę światową...

... czyli dlaczego "Bękarty wojny" to świetny film!

Poszedłem kilka dni temu z żoną do kina. Niby nic wielkiego, nawet mnie od czasu do czasu się zdarza. Poszliśmy na najnowszy film Quentina Tarantino - "Bękarty wojny". Szczerze mówiąc nie jest on moim ulubionym reżyserem. Cenię to w jaki sposób zaskakuje widzów, ale jednocześnie staje się przewidywalny, zwroty akcji są tak gwałtowne, że należy się ich wręcz spodziewać. Jednocześnie w jego filmach zawsze jest cała masa cytatów, które kochają amerykanie, ja jednak niespecjalnie. Chciałbym po prostu pójść do kina i obejrzeć jakąś historię...

No właśnie - historia. Słowo klucz w przypadku tego filmu. Należy o niej zupełnie zapomnieć.
Ja od kilku lat - zupełnie nie rozumiałem do niedawna dlaczego - bardzo skrupulatnie badam historię wszelkiej dominacji jednego człowieka nad drugim. Interesuje mnie również, a może nawet przede wszystkim eksterminacja żydów podczas II Wojny. Przeczytałem więc tytuł, pomyślałem że skoro amerykanie biorą się za historię to będzie ciekawie.

Po mniej więcej kwadransie zdałem sobie sprawę z tego, że coś w tym filmie nie jest tak jak trzeba... (Francuz mówiący po angielsku?!?!) Później było tylko gorzej. To znaczy - lepiej.
Tarantino w swoim filmie, nawet nie stara się zbliżyć do realiów historycznych - właściwie jedno co jest zbieżne z historią to fakt, że Niemcy to ci źli i zabijają Żydów. Nigdy, przenigdy nie słyszałem o specjalnym komando żydowskim, mordującym nazistów. No chyba, że po wojnie... Nigdy oczywiście nie odbyła się premiera filmu "Duma narodu" w paryskim kinie prowadzonym przez Żydówkę. Nikt nawet nie zadał pytania w jaki sposób snajper przez trzy dni mógł ostrzeliwać się na wierzy kościoła zabijając przy tym kilkaset osób...

Z każdą chwilą czułem coraz bardziej, że ja do tego filmu zupełnie źle się nastawiłem. Jeżeli tylko trochę zmienię optykę, przestanę podejrzewać, że film "Bękarty wojny" nie jest dokumentem, czy nawet filmem opartym na czymkolwiek realnym, wtedy odkryję, że to świetne kino.
I to FAKTYCZNIE JEST ŚWIETNE KINO! To film jakiego dawno już nie widziałem.

Z jednej strony wykonany z absolutnym przymrużeniem oka, z drugiej jednak mówiący o tak poważnych i bolesnych rzeczach, że aż nie do zafałszowania. Żydzi ginęli podczas tej wojny! To fakt. I była w nich nienawiść - tego możemy się jedynie domyślać, jednak to przypuszczenie graniczące z pewnością. Ten film jest wizualizacją pragnień tamtych ludzi. Nie ukazuje Niemców jako bezmózgich i okrutnych (może poza Hitlerem, który ukazany jest rzeczywiście groteskowo), Tarantino daje swoim Niemcom wyjątkowe cechy - charyzmę, inteligencję, błyskotliwość, spryt... I jednocześnie w najmniejszym nawet stopniu nie odbiera im ich okrucieństwa. W każdej scenie, w której uczestniczą niemieccy żołnierze czułem napięcie. Spodziewałem się nagłego wybuchu, strzałów, awantury... Nie rozczarowałem się. Film momentami zwalnia, ale tylko po to aby naciągnąć nieco sprężynę i zwolnić ją aby uderzyła ze zdwojoną siłą.

Pomysł mordowania nazistów przez swoje ofiary jest o ile mi wiadomo częstym tematem literatury żydowskiej - nie potrafię powiedzieć, czy dąży ona do oczyszczenia, czy ma na celu rozładowanie frustracji i strachu nagromadzonej w tym narodzie (a może nie tylko w tym). Scena mordowania czołowych nazistów, z Hitlerem, Goeringiem, Goebbelsem i Bormanem na czele jest pompatyczna. Jest niemal piękna. Na naszych oczach jeden z bohaterów seriami z karabinu maszynowego masakruje twarz Hitlera a głos wewnętrzny mówi nam - jeszcze, jeszcze, jeszcze!!! Chcemy sami zabić to zło wcielone, zagrzebać wszystkie konflikty, aby już nigdy w żadnym miejscu nie wybuchła żadna wojna...
Siedziałem w kinie i czułem się jakbym był w orwellowskim roku 1984 - kiedy twarz wroga narodu zmienia się w pysk barana. Mam ochotę wstać i krzyczeć - ZABIĆ!!!

Ciekawe uczucie, tym bardziej, że wiele osób siedzących obok pękało ze śmiechu! Ale widać na tym polega wielkość Tarantino, że stwarza obraz dla każdego - wyniesiesz z niego to co chcesz.

Za dwie rzeczy chcę dać jeszcze moje osobiste brawa!
Po pierwsze - Hitler wychodzący podczas pokazu filmu na korytarz kina i pytający niemieckiego żołnierza - Masz gumę?
Po drugie - Bratt Pitt mówiący po "italiańsku" - arrivederci... :)

Aha - na koniec pytanie - ja nie jestem pewien czy ten film jest komedią... A Wy jak myślicie?

poniedziałek, 12 października 2009

Deprecjacja Boga


Myśleliście, że - Na początku Bóg stworzył...!?

Ha! Też tak myślałem. Okazuje się, że wcale nie. Oto wczoraj znalazłem pewnego newsa:
Wyobrażenie Boga jako Stwórcy jest błędne - twierdzi czołowy naukowiec akademicki, która uważa, że Biblia od tysiącleci była źle tłumaczona.
Profesor Ellen van Wolde, uznana naukowiec i specjalistka od Starego Testamentu, uważa, że pierwsze zdanie w Księdze Rodzaju: "na początku Bóg stworzył Niebo i Ziemię" nie jest dokładnym tłumaczeniem z hebrajskiego. (...)


(...) Według jej analizy, hebrajskie słowo "bara" użyte na początku Księgi Rodzaju nie znaczy "stworzyć", ale "przestrzenne rozdzielenie". W takim wypadku pierwsze zdanie księgi należałoby odczytać w ten sposób: "na początku Bóg rozdzielił Niebo i Ziemię".
No dobra, na czym polega problem - przecież żydzi od tysięcy lat czytają te teksty, więc chyba wiedzą co tam jest napisane - wystarczy ich zapytać :)
No właśnie nie do końca.
Otóż język hebrajski zapisany jest jednym z najwcześniejszych alfabetów. Wywodzi się bezpośrednio z alfabetu aramejskiego. Pośrednio zaś z alfabetu fenickiego i nawet hieroglifów egipskich (zapis afiksów - prawdopodobnie ewoluował do alfabetu protosynajskiego). Alfabet jest najdoskonalszym (jak do tej pory) opracowanym przez człowieka systemem zapisu informacji. Współczesne alfabety łacińskie (czyli np. taki jakim my się posługujemy) zawierają samogłoski i spółgłoski pozwalające na zapis dowolnego zwrotu w dowolnym języku. Niestety - wczesne alfabety nie pozwalały na zapis samogłosek, zrozumienie przeczytanego zdania wymaga znajomości słownictwa. Czyli np. zapis nazwy Boga w języku hebrajskim to JHWH. Jeżeli więc nie wiesz, że słowo to należy przeczytać jako JAHWE, możesz nigdy nie wpaść na poprawną tego słowa wymowę - stąd np. tłumaczenie JEHOWA.
No dobrze - ale dlaczego nie można zapytać żydów?
Ano dlatego, że tak naprawdę to żydzi sami nie wiedzą czy czytają te teksty poprawnie.
Brzmi to nieprawdopodobnie, ale tak jest w rzeczywistości.
Język hebrajski nigdy nie był specjalnie popularny - żydzi chętniej posługiwali się innymi językami jak aramejski czy Jidysz, ladino - dżudezmo (sefardyjczycy) bądź arabskim. Służył głównie do zapisu tekstów religijnych. Z czasem stosowała go jedynie niewielka grupa wtajemniczonych, aż w końcu umiejętność jego odczytywania po prostu zaniknęła. (Co ciekawe - żydzi z ogromną starannością przepisywali zwoje tory, dbając o to, aby nie zmienic w nim ani litery - jedna błędnie wpisana litera dyskwalifikuje cały zwój.) Dopiero pod koniec XIX wieku dzięki Eliezera ben Jehudy powstała nowoczesna wersja języka hebrajskiego.
Żydzi oczywiście nie przyznają się do tego, że wcale nie są pewni czy ich wymowa jest właściwa.
Stąd właśnie spekulacje - takie jak prof. Ellen van Wolde.

Pojawia się kilka pytań - po pierwsze - co to zmienia?
Dajmy na to, okazuje się, że Bóg nie stworzył świata. Czy przez to okazuje się słabełuszem i nie jest wart oddawania czci? Hmm, no nie wiem. Przecież dokonał później tak wiele cudów...
Powiem Wam kto dziś jest najszczęśliwszym człowiekiem na świecie - Erich von Daniken...
Bo jeżeli Bóg nie stworzył świata, to nagle okazuje się, że idea "zielonych ludzików", którzy przylecieli na Ziemię i nas "ucywilizowali" zaczyna być zaskakująco prawdziwa - no ok. może przynajmniej nie jest mniej realna niż np. idea stowrzenia świata.

Po drugie - czym właściwie jest tora (biblia). Podaniem, wielkokrotnie opowiadanym, częściowo zmienianym opisem czegoś - czego dawniej ludzie nie mogli zrozumiec? A może - jak twierdzi mój kolega - bezpośrednim zapisem (i opisem bez przekłamań) relacji - Bóg-człowiek??

Zastanawia mnie jak to "ciekawe odkrycie" wpłynie na historię świata. Nie wydaje mi się, żeby ktokolwiek szczerze przejął się tą teorią. Pewnie zginie jak wiele innych sensacyjnych - podobnych do tej - teorii. Bo jakie właściwie ma to znaczenie, dla kogoś kto idzie do kościoła albo synagogi i słucha co mu tam mówią, niewiele zastanawiając się nad sensem tego co słyszy...

Poniżej link z pełną treścią cytowanego newsa: ONET.PL

czwartek, 8 października 2009

Zakazać żebractwa...

Kilka miesięcy temu w moim kochanym zapyziałym mieście pojawiły się bilboardy ogłaszające, że żebractwo jest wyborem nie koniecznością. Jednocześnie w lokalnej telewizji rozpoczęła się zmasowana kampania informacyjna. Ogłoszono więc, że żebractwo w Poznaniu jest nielegalne!!

Wczoraj wracając z pracy widziałem taką oto sytuację. Wieczór - dość ciepły jak na październik. Plac wolności - obok Caritasu. Na chodniku siedzi facet. Obie ręce obcięte. Na kikucie jednej z nich proteza jakiegoś starego typu. Na twarzy wyraz smutku, zrezygnowania. Stoję obok, czekam na swoją kolej przy bankomacie. Facet siedzi, od czasu do czasu ktoś wrzuci mu jakiś grosz do czapki. Ten w niej grzebie kikutem. Wygląda to dość kiepsko. Ewidentnie widać, że człowieka do żebrania pchnęła nie awangardowa rubaszność i chęć doznania przygody a konieczność. Smutno się robi, mimo zachodzącego słońca miło grzejącego łysinę dreszcz przebiegł mi po karku. Co to człowieka spotka w życiu? Kto to wie... - myślę sobie. Może to ja za parę lat tak będę siedział...

Chwilę później do kaleki podchodzi para strażników. Salutują, przedstawiają się. Po kilku sekundach facet z niekrywaną niechęcią wstaje, zabiera czapkę (chwilę to trwa, człowiek nie ma przecież dłoni) i odchodzi. Patrzę za nim smutno. Patrzę na strażników zadowolonych z wypełnionego obowiązku. W środku czuję, że coś jednak jest nie tak jak trzeba.

Może zamiast prawnie zakazywać żebractwa należy najpierw pomyśleć o rozbudowie instytucji, które pomagają ludziom w potrzebie. Przypomina mi się wiersz Juliana Tuwima - o przymykaniu oczu... Wtedy wszystko wygląda znacznie zabawniej. Problem jednak w tym, że przymykanie oczu na cierpienie innych ludzi to już choroba urzędników...

Jest i druga strona medalu - kiedyś widziałem na innej ulicy dziewczynę - lat ok. 19-20 siedzącą na chodniku z małym dzieckiem na ręku. Ktoś powie - normalny widok. W Poznaniu i pewnie w innych miastach całej Polski a zapewne i całego świata nie jest to widok nadzwyczajny. Tyle, że w tym wypadku nie wydaje mi się, aby dziewczyna ta MUSIAŁA posunąć się do takiej formy zarobkowania. Mało tego - uważam, że wystawianie swojego dziecka na niebezpieczeństwo choroby czy wypadku jest bardziej niż karygodne. Wiem, ponieważ o tym czytałem, że w kraju naszym - jak już pisałem - zapewne nie tylko w naszym - istnieją całe gangi, które w celach zarobkowych specjalizują się w żebractwie. Np. kobiety wymieniają się dziećmi, aby na ten lep zarobić więcej w jakiś wyjątkowo atrakcyjnych miejscach miasta. Dzieci są odkupywane z rodzin, aby od najmłodszych (nawet nie lat - ale miesięcy), zarabiać na ulicach miast... Potworny to proceder, zdecydowanie zasługujący na napiętnowanie. Nigdy jeszcze nie dałem pieniędzy w takiej sytuacji. Każdy grosz bowiem utwierdza ich w przekonaniu, że ich postępowanie jest słuszne.

środa, 7 października 2009

Korekta sztuki

Dzisiejszy Onetowy news:
Artur Górski, poseł PiS, wysłał do ministra kultury Bogdana Zdrojewskiego pismo, w którym domaga się dymisji dyrektor warszawskiej galerii Zachęta Agnieszki Morawińskiej – dowiedział się portal tvp.info. Sprawa ma związek z gejowskim filmem porno, który jest emitowany w ramach jednej z wystaw.
Nie jestem obrońcą artystów. Nie twierdzę, że rozumiem wszystkie artystyczne czy artystowskie działania. Sprawiedliwie, muszę przyznać, że wiele z nich wywołuje u mnie co najmniej śmiech, często również złość... Jednak zdaję sobie sprawę z tego, że te reakcje wynikają z MOJEGO WŁASNEGO ograniczenia. To ja sam jestem mało dokształcony, czegoś nie rozumiem - nie dlatego, że coś jest nie do zrozumienia, ale dlatego, że JA nie mam odpowiednich informacji aby to zrozumieć. Zawsze później się wstydzę, staram się dotrzeć do tych danych, zrozumieć. Najczęściej później przyznaję twórcy rację. Tym razem - obraz gejowskiego porno - znowu nie wiem dlaczego. Zapewne w imię jakiejś manifestacji. Podniesienie igraszek kilku mężczyzn do rangi sztuki. To nie jest pierwszy taki przypadek w historii... Niestety, nie jest również pierwszym przypadkiem w historii, że jakiś prowincjonalny polityk, w ramach własnego programu PR postanawia obnażyć swoje najgłębiej skrywane obawy i lęki i z całym impetem uderza w twórcę, wystawcę a może i w widzów. ZAMKNĄĆ!!!! Już mi to natychmiast zamknąć!!

Niezwykłe jest też uzasadnienie pana posła:
"Osoby, które kontaktowały się ze mną w sprawie filmu, nie zauważyły żadnych ostrzeżeń, trafiły tam przypadkiem i wyszły zbulwersowane oraz zniesmaczone" – pisze poseł Górski w piśmie, do którego dotarł portal tvp.info. Jego zdaniem, kierownictwo Zachęty "promuje homoseksualizm pod przykrywką wystawy obrazów", a także doprowadziło do "profanacji miejsca, które było świadkiem ważnych wydarzeń historycznych, w tym zabójstwa pierwszego prezydenta Polski Gabriela Narutowicza."
Nie będę pisał o tym, czy fajnie, że taki film pokazuje się w Zachęcie czy nie. Czy to wielkie dzieło, czy może straszny knot. Nie jestem krytykiem - ostatecznie nie muszę się na tym znać. Coś mi jednak mówi, że nie staniemy się krajem ani tolerancyjnym, ani takim w którym żyć będzie miło i bezpiecznie jeżeli takie akcje jak pana posła będą spotykały się ze społecznym poparciem

Witam...

Przyglądam się światu od pewnego czasu i szczerze mówiąc mam już dość chamstwa, pozbawionego refleksji cynizmu, czy po prostu najzwyklejszej głupoty. Nie potrafię bezczynnie przyglądać się pustej brutalności ludzi obserwujących zimnym wzrokiem otaczającą ich rzeczywistość. Mam serdecznie dość złośliwości, cwaniactwa, braku kompetencji i złośliwości niektórych "specjalistów".
Jestem tchórzem - mam jednak zamiar po pewnych sprawach przejechać się "krótką serią" z mojej białej, lśniącej jak karabin maszynowy, klawiatury!

Serdecznie zapraszam