czwartek, 12 listopada 2009

2012

Ten film jest jak sen!
W ciągu mojego życia miałem kilka snów, których nie potrafię zapomnieć.
Strasznych, przerażających, czasami po prostu głupich...
Nie wiem jak wasze, ale moje sny są urywane, przeplatają się w nich różne wątki. W jednych gdzieś biegnę, by za chwilę znaleźć się w zupełnie innej sytuacji. Wokół mnie rozpada się cały świat, a ja spokojnie czekam na rozwój wypadków - w głębi duszy wiem, że to tylko sen.

Ten film właściwie mógłby przyśnić mi się w całości...

Jest głupi! Chociaż, nie! Właściwie nie jest głupi. Ludzie odpowiedzialni za tę produkcję wznieśli słowo "głupi" na niedostępne dotychczas wyżyny. Sprawili, że powstała zupełnie nowa jakość głupoty - głupoty, którą mogą zaakceptować już tylko...? Amerykanie? Powstał film będący wyrazem Nadgłupoty. Albo jak napisałby Orwell w "roku 1984" - głupoty plus!!

No ale właściwie dlaczego? Przecież to film przygodowy, mówiący o mającej niedługo nastąpić katastrofie (przepowiedzianej zresztą drzewiej przez Majów). Na takie filmy trzeba patrzyć z przymrużeniem oka. Dlaczego więc opisane niedawno "Bękarty wojny" uznałem za film dobry, a "2012" nie? Film Tarantino jest od początku do końca jednym wielkim puszczeniem oczka do widowni. Tam nikt nie udaje, że to co widzimy to prawda - wszyscy doskonale znamy tę historię...
W "2012" jest jednak zupełnie odwrotnie. Mówimy o wydarzeniach, które JESZCZE nie miały miejsca ale scenarzyści postawili sobie za cel, aby przekonać nas, że tak właśnie będzie. Przypomina mi to programy emitowane jakiś czas temu, chyba w Discovery. Naukowcy spekulowali w nich jak będzie wyglądało życie na ziemi za powiedzmy 1 mld lat. No właśnie spekulowali, bo tak serio to nie mają o tym pojęcia - gdyby mieli, to potrafili by przewidywać zmiany klimatyczne, lub choćby podawać trafną prognozę pogody. Tylko po co do tego dorabiać jakiś pseudo naukowy bełkot...?

"2012" jest filmem linearnym. Wydarzenia dzieją się w nim jak w egipskim papirusie. Zaczyna się odliczanie zegara i machina zdarzeń zaczyna wirować coraz szybciej - i to dosłownie. Film nabiera takiego tempa, że stereoskopowe animacje, które w Japoni doprowadzają dzieci do padaczki przy nim to pikuś. Postacie pojawiają się na kilka chwil tylko po to, by za chwilę zginąć - wraz z milionami innych. Amerykański prezydent zostaje zabity przez amerykański lotniskowiec!! Indyjscy uciekinierzy dzwonią ze swych komórek ze szczytu Himalajów - zresztą chwilę po tym, jak dowiadujemy się, że na planecie nie działa już łączność radiowa... (W sumie nie wiem dlaczego...). Dwaj rosjanie w chwili rozpaczy i wyjątkowego napięcia rozmawiają ze sobą po angielsku (przepraszam - po amerykańsku) - oczywiście po to, aby zachować to co mówią w tajemnicy... Tyle że stoją w tłumie ludzi, którzy z uwagą im się przysłuchują...

Ten film to z pewnością produkcja zorganizowana z niezwykłym rozmachem. Rozumiem, że przy takim stopniu skomplikowania łatwo o wpadki - np. znikające elementy... Ale to są wpadki, które faktycznie można wybaczyć. Jak mawiają w mojej branży - ten się nie myli, kto nic nie robi... Problem polega jednak na tym, że ten film jest zły, ponieważ jest źle skonstruowany. Historia chwieje się w posadach. Jest kompletnie oderwana od rzeczywistości.
Na końcu pojawia się widok "nowej ziemi". Planety o jednym wielkim subkontynencie, do którego płyną ocalałe Arki. Powracają do ocalałej Afryki - kolebki ludzkości. Kolejny tani, niepotrzebny wg mnie patos. Ale amerykanie go kochają. Dlatego w filmie umierający ludzie mówią o miłości, salutują prezydentowi USA stojąc w obliczu niechybnej śmierci, ratują dzieła sztuki. (swoją drogą w jaki sposób dokonano wyboru, które dzieła zasługują na ratunek? Czy ratowano tylko te poprawne politycznie, a może te, które były bardziej popularne?) Zachwycają się amerykańską literaturą, amerykańskiego na wskroś autora - głównego zresztą bohatera. Rozwiedzionego pisarza, który w wyniku heroicznych czynów odzyskuje rodzinę... Kolejny patos...

Ten film to chała! Jest pusty jak bajki Disneya. Sam nie wiem o co w nim chodzi? O pocieszenie? O wizję zniszczenia świata i nadziei budowania kolejnego - lepszego, opartego na miłości, współczuciu? Warto wspomnieć, że większość uratowanych ludzi, to miliarderzy. Miejsce na statku-arki kosztowało 1 mld. euro od osoby!! Piękna wizja przyszłego świata. Niezwykle bogaci ludzie słyną wszak z zachowywania nakazów moralnych. Wprost idealny materiał na dobry początek...
Statki te (ukryte w górach) budowali Chińczycy. Rozumiem, że w związku z tym, to właśnie Chińczycy dostali kasę, materiały, projekty, technologie do wykonania tych jednostek. Pytanie tylko, dlaczego w obliczu globalnej katastrofy, nie wprowadzili na nie swoich ludzi, wypinając się jednocześnie na tych, którzy całą zabawę finansowali. Jak znam historię i sposób prowadzenia polityki chińskiej - tak by się właśnie stało.

Szczerze - nie polecam!

I jeszcze mały update: Wrzuciłem ten link na Wykop i jeden z komentujących go chłopaków zauważył, że wystarczy zobaczyć trailer filmu. Są w nim najlepsze momenty a nie trzeba siedzieć w kinie i oglądać całego tego gęstego sosu... Dzięki Pieczarka za ten pomysł :)

piątek, 6 listopada 2009

Jak spieprzyć dzieciństwo...

Być rodzicem - to brzmi dumnie!

Wydaje się, że nie ma nic bardziej naturalnego i pięknego jak posiadanie potomstwa.
Zachęca się młodych ludzi aby spełnili swoje życiowe role i po osiągnięciu dojrzałości zakładali rodziny i rodzili ich jak najwięcej. Jednocześnie - nieposiadanie dzieci jest społecznie piętnowane. Małżeństwo bezdzietne z kilkuletnim stażem z każdej strony napotyka na szykany i dociekliwe pytania dotyczące tego kiedy wreszcie się zdecydują.
Odnoszę wrażenie, że ludzie, którzy dzieci już posiadają czują się lepsi, wyróżnieni. Trochę jak ludzie bardzo religijni, którzy czują się pełniejsi.
Kiedyś sam zostałem nazwany egoistą (muszę, ze wstydem przyznać, że w taki właśnie sposób nazwałem kiedyś swoją rodzoną żonę, kiedy ta powiedziała mi, że dzieci nie chce... Było to jednak kilka lat temu, sam miałem na to inny pogląd niż obecnie. Niemniej jednak - bardzo ją za to przepraszam).

Nie jestem egoistą! Myślę, że wiele osób, które nie decydują się na posiadanie dzieci nimi nie jest.
Żyjemy w społeczeństwie, które przechodzi obecnie ogromne przeobrażenia. Zmieniają się role przypisane od wieków płcią. Mężczyzna nie jest już jedynym żywicielem rodziny. Kobiety coraz częściej aktywizują się, stawiają na własny rozwój, wybierają własną drogę. Macierzyństwo, nieważne - piękne, czy nie - nie jest jedyną alternatywą. Każda kobieta ma prawo do samodzielnego wyboru - jeżeli tego pragnie może oddać się niemal całkowicie pod opiekę mężczyźnie, który będzie pracował a ona faktycznie zajmie się wychowywaniem dzieci. Sęk w tym, że taka rola niekoniecznie musi pasować facetowi. Również mężczyzna ma prawo do własnych pragnień - niekoniecznie marzeniem jego życia jest praca po 8 godzin dziennie i wieczory przed telewizorem z gromadką dzieci bawiących się na dywanie.

Żyjemy w głębokiej komunie.
Oczywiście, nie dosłownie. Wiele się zmieniło od czasu kiedy rządy w Polsce sprawowała jedynie słuszna partia. Jednak przyglądając się ludziom często mam wrażenie, że bardzo niewiele zmienia się w głowach. Młodzi ludzie powielają schematy zaczerpnięte od swoich rodziców - tamci zaczerpnęli je od swoich... itd, itd. Dziewczyna konczy liceum lub technikum, czasem zawodówkę. Poznaje chłopaka, zaczynają ze sobą chodzić, spać... Nic niezwykłego, ta część historii jest nawet piękna. Kto z nas nie wspomina z wypiekami na twarzy swoich pierwszych miłości. A co kiedy pojawia się dziecko? Dramat, koniec świata. Dużo krzyku, wiele płaczu. W końcu pada decyzja o ślubie, rodzice dziewczyny zapewniają, że zajmą się dzieckiem. Teściowa oferuje pokój w swoim mieszkaniu i z czasem sytuacja faktycznie zaczyna się jakoś stabilizować - zazwyczaj. Często jednak jest tak, że już po ślubie rodzice zaczynają się sobie nawzajem dokładnie przygldać i zachodzą w głowę, kim do diabła jest ta druga osoba? Kim jest ten człowiek, przecież nic o nim nie wiem. Pojawia się poczucie beznadzei, osamotnienie. Najczęściej dziewczyna zostaje sama z dzieckiem. Ucieka w macierzyństwo, za wszelką cenę stara się wynagrodzić dziecku chłód, który jest między nią a jej mężem... Matka właściwie sama wychowuje dziecko. Samotny zaś facet, w poczuciu osamotnienia, zmarnowania szansy, przegrania swojej życiowej roli - pije. Dochodzi do awantu, przemocy, przez lata... Tak wiem, to wymyślony przykład. Życie tak nie wygląda!

Wygląda, niestety.

A kiedy dziecko nie pojawia się od razu? Kiedy ludzie są ze sobą kilka lat i mimo tego, że żadne z nich nie jest chore - nie mają dzieci? Dlaczego?
Często również z samotności. Z poczucia beznadziejności. Ze strachu i z... miłości.

Zdarza się i tak, że spotyka się dwoje ludzi, którzy kochają się, szanują, idą ze sobą przez wiele lat. Rozumieją się coraz lepiej, wspólnie poznają świat i siebie. Przyglądają się swojemu życiu i w pewnym momencie dociera do nich ten straszny fakt - Ja właściwie nie wiem co to znaczy być rodzicem. Co zrobić kiedy zrozumie się, że jedyny wzorzec jaki się zna - czyli własne dzieciństwo był tak straszny, że za wszelką cenę nie chce się go powielić? A kiedy zrozumie się, że ten wzorzec powielony był przez kilka poprzednich pokoleń? Jak przekleństwo ciążące na rodzinie jest z nią przez dziesięciolecia... Co zrobić w sytuacji kiedy trzeba znienawidzieć swoich rodziców aby spróbować przestać się ich bać, a trzeba to zrobić, żeby po wszystkich latach swojego życia poczuć się wreszcie wolnym?

Jak w takiej sytuacji wychować dziecko? Kiedy jedynym znanym narzędziem dydaktycznym jest wywieranie presji - najczęściej przez lanie! Jednocześnie w głowie jak z ogromnego głośnika krzyczy głos - nie, nie wolno tego robić - nigdy!! Pobicie dziecka jest największą, niewybaczalną, NIEODWRACALNĄ porażką! Co w zamian?
Co zrobić w sytuacji, kiedy ktoś kocha tak bardzo to nienarodzonego dziecko, że aż boi się je mieć, bo boi się, że skrzywdzi je tak samo jak samo zostało skrzywdzone?

Pozostawiam to pytanie otwarte. Nie wiem jak na nie odpowiedzieć, nie potrafię.
Wiem tylko, że życie nie jest ani czarne ani białe. Zawsze jest więcej pytań niż odpowiedzi.
Mam nadzieję, że niniejszy post skłoni kogokolwiek do chwili refleksji i następnym razem choć spróbuje się zastanowić jak to z tym wychowywaniem jest...