wtorek, 13 października 2009

Jak zakończyłem II wojnę światową...

... czyli dlaczego "Bękarty wojny" to świetny film!

Poszedłem kilka dni temu z żoną do kina. Niby nic wielkiego, nawet mnie od czasu do czasu się zdarza. Poszliśmy na najnowszy film Quentina Tarantino - "Bękarty wojny". Szczerze mówiąc nie jest on moim ulubionym reżyserem. Cenię to w jaki sposób zaskakuje widzów, ale jednocześnie staje się przewidywalny, zwroty akcji są tak gwałtowne, że należy się ich wręcz spodziewać. Jednocześnie w jego filmach zawsze jest cała masa cytatów, które kochają amerykanie, ja jednak niespecjalnie. Chciałbym po prostu pójść do kina i obejrzeć jakąś historię...

No właśnie - historia. Słowo klucz w przypadku tego filmu. Należy o niej zupełnie zapomnieć.
Ja od kilku lat - zupełnie nie rozumiałem do niedawna dlaczego - bardzo skrupulatnie badam historię wszelkiej dominacji jednego człowieka nad drugim. Interesuje mnie również, a może nawet przede wszystkim eksterminacja żydów podczas II Wojny. Przeczytałem więc tytuł, pomyślałem że skoro amerykanie biorą się za historię to będzie ciekawie.

Po mniej więcej kwadransie zdałem sobie sprawę z tego, że coś w tym filmie nie jest tak jak trzeba... (Francuz mówiący po angielsku?!?!) Później było tylko gorzej. To znaczy - lepiej.
Tarantino w swoim filmie, nawet nie stara się zbliżyć do realiów historycznych - właściwie jedno co jest zbieżne z historią to fakt, że Niemcy to ci źli i zabijają Żydów. Nigdy, przenigdy nie słyszałem o specjalnym komando żydowskim, mordującym nazistów. No chyba, że po wojnie... Nigdy oczywiście nie odbyła się premiera filmu "Duma narodu" w paryskim kinie prowadzonym przez Żydówkę. Nikt nawet nie zadał pytania w jaki sposób snajper przez trzy dni mógł ostrzeliwać się na wierzy kościoła zabijając przy tym kilkaset osób...

Z każdą chwilą czułem coraz bardziej, że ja do tego filmu zupełnie źle się nastawiłem. Jeżeli tylko trochę zmienię optykę, przestanę podejrzewać, że film "Bękarty wojny" nie jest dokumentem, czy nawet filmem opartym na czymkolwiek realnym, wtedy odkryję, że to świetne kino.
I to FAKTYCZNIE JEST ŚWIETNE KINO! To film jakiego dawno już nie widziałem.

Z jednej strony wykonany z absolutnym przymrużeniem oka, z drugiej jednak mówiący o tak poważnych i bolesnych rzeczach, że aż nie do zafałszowania. Żydzi ginęli podczas tej wojny! To fakt. I była w nich nienawiść - tego możemy się jedynie domyślać, jednak to przypuszczenie graniczące z pewnością. Ten film jest wizualizacją pragnień tamtych ludzi. Nie ukazuje Niemców jako bezmózgich i okrutnych (może poza Hitlerem, który ukazany jest rzeczywiście groteskowo), Tarantino daje swoim Niemcom wyjątkowe cechy - charyzmę, inteligencję, błyskotliwość, spryt... I jednocześnie w najmniejszym nawet stopniu nie odbiera im ich okrucieństwa. W każdej scenie, w której uczestniczą niemieccy żołnierze czułem napięcie. Spodziewałem się nagłego wybuchu, strzałów, awantury... Nie rozczarowałem się. Film momentami zwalnia, ale tylko po to aby naciągnąć nieco sprężynę i zwolnić ją aby uderzyła ze zdwojoną siłą.

Pomysł mordowania nazistów przez swoje ofiary jest o ile mi wiadomo częstym tematem literatury żydowskiej - nie potrafię powiedzieć, czy dąży ona do oczyszczenia, czy ma na celu rozładowanie frustracji i strachu nagromadzonej w tym narodzie (a może nie tylko w tym). Scena mordowania czołowych nazistów, z Hitlerem, Goeringiem, Goebbelsem i Bormanem na czele jest pompatyczna. Jest niemal piękna. Na naszych oczach jeden z bohaterów seriami z karabinu maszynowego masakruje twarz Hitlera a głos wewnętrzny mówi nam - jeszcze, jeszcze, jeszcze!!! Chcemy sami zabić to zło wcielone, zagrzebać wszystkie konflikty, aby już nigdy w żadnym miejscu nie wybuchła żadna wojna...
Siedziałem w kinie i czułem się jakbym był w orwellowskim roku 1984 - kiedy twarz wroga narodu zmienia się w pysk barana. Mam ochotę wstać i krzyczeć - ZABIĆ!!!

Ciekawe uczucie, tym bardziej, że wiele osób siedzących obok pękało ze śmiechu! Ale widać na tym polega wielkość Tarantino, że stwarza obraz dla każdego - wyniesiesz z niego to co chcesz.

Za dwie rzeczy chcę dać jeszcze moje osobiste brawa!
Po pierwsze - Hitler wychodzący podczas pokazu filmu na korytarz kina i pytający niemieckiego żołnierza - Masz gumę?
Po drugie - Bratt Pitt mówiący po "italiańsku" - arrivederci... :)

Aha - na koniec pytanie - ja nie jestem pewien czy ten film jest komedią... A Wy jak myślicie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz